Obserwatorzy

2017/01/25

Rozdział IV: Lucas

Byłem wściekły na wszystkich. Poważnie. Wściekły na las, bo znowu zdradził naszą kryjówkę wściekły na Arystokratów, bo uważali nas za Potępionych. Wściekły na robaki za to, że mnie kusiły. Mniam. Ustawiliśmy się w rzędzie, chwytając się za ręce. Popatrzyłem się na Madeline, która sobie poszła w stronę Arystokratów. Jak tak można? Ej, przecież oni chcieli nas zabić, a ona poszła sobie do nich spacerkiem jakby... ROBAL!

Kilka minut później...
Przepraszam za rozproszenie mojej uwagi osobą robala. Ale nie martwcie się, nikomu nic się nie stało! Nie mam na myśli oczywiście pysznego, soczystego robala, który bezpiecznie dotarł do mojego żołądka. Ups! Pewnie was to brzydzi, ale taki mój los. Chwila... do kogo ja to mówię?! Wracając do tematu... Maddie poszła sobie spacerkiem w stronę śmierci z łukiem i brakiem inteligencji. Krótko mówiąc, nic nowego. Pognałem za nią. Przez nią mogłem zginąć, jak no... Robal?  Przepraszam! Zmieniłem się w ptaka i poleciałem za nią. Arystokraci mnie ignorowali. Nagle poczułem, że upiłem się powietrzem. Moje ptasie oczy rozszerzyły się, a ja zmieniłem się w narwala. Taki tik nerwowy. Zebrałem się w sobie i zmieniłem się w słowika. Sytuacja opanowana.

Kilka minut później... 
Po kilku zmianach w narwala, słowika, i sardynkę, doleciałem do Madeline i usiadłem jej na ramieniu. Popatrzyła się na mnie z wyrzutem.
- Luke! - wysyczała - Co ty sobie myślisz? - Nie odpowiedziałem. Przecież byłem ptakiem, okay?
- Jesteś głupim ptakiem, Lucas! Mogłeś zamienić się w tygrysa, facet! - wzdrygnąłem się. Od tych dwukolorowych typków wolałem jakiekolwiek zwierzę. Maddie zrzuciła mnie z ramienia, na co zaćwierkałem wyzywająco. - No czego? Chcesz być ptakiem, a ptaki mają skrzydła. Lataj więc. - Zamieniłem się w orła i usiadłem jej na ramieniu. Westchnęła. Doszliśmy do kryjówki Arystokratów. Wyżej wymieniani stali nad mapą lasu szacując gdzie iść dalej. Najśmieszniejsze jest to, że to była przeróbka. Maddie cicho podeszła do drzewa i weszła na nie. zmieniłem się w słowika i poleciałem na wyższe partie drzewa. Madeline gestem wskazała mi na mapę. Da się zrobić... ale od kiedy ja sabotuję mapy? To i tak był kicz, więc po co sabotować? Nie wiem czemu, ale zrobiłem o co poprosiła. podleciałem do Arystokratów i usiadłem na mapie. Po chwili chwyciłem mapę w szpony i odleciałem, a tępi Arystokraci patrzyli na mnie zdziwieni. Po jakimś czasie Generał Nobleman, z miną z której mogłem wywnioskować, że chyba wiedział kim jestem, co nie było możliwe i wskazał na mnie, małe, niegroźne zwierzątko siedzące sobie na gałązce, i zawołał:
- Za nim!- Naprawdę, ten facet ma spóźniony zapłon. Wszyscy za mną pobiegli. Wiedziałem, że odciągnąłem ich od naprawdę ważnych informacji. Notatki, które zostawili mogły się naprawdę przydać. Nie zwróciłem uwagi jak jeden z Arystokratów pobiegł trochę później trzymając w ręce zwitek pergaminu.
~~~
- To wszystko jest dziwne - skomentowała Maddie
- A to niby dlaczego? - zapytałem
- Ich plany... Skąd... - nie dokończyła. Zmarszczyła tylko brwi i popatrzyła się na mnie jeszcze raz. Naprawdę się cieszyłem, że mamy te plany. Przeczytałem je:
" Jest kilkoro Potępionych.
Jeden z nich potrafi przemieniać się w zwierzęta
Drugi panuje nad zmysłami
trzeci potrafi zmusić cię do wszystkiego,
czwarty kontroluje stal.
Jest jeszcze szóstka tych monstrów.
Radzę wam jednak przygotować się do spotkania z tą czwórką."
Nie byłem pewny czy na pewno te informacje były całością. Połowa pergaminu była oderwana, zapewne ktoś w pośpiechu oderwał ją. Przypatrzyłem się na końcówkę informacji.
"Radzę wam jednak przygotować się do spotkania z tą czwórką." Pod tym zdaniem było coś napisane, to pewne. Pytanie brzmi: co? Przymknąłem oczy próbując sobie przypomnieć chwilę w której ktokolwiek oderwał z czegokolwiek, jakąkolwiek treść. Miałem pustkę w głowie.
Maddie zabrała również inne notatki i informacje, takie jak nie trafna mapa lasu, informacje o 'Potępionych':
"Oni jedzą surowe mięso!", "Uwielbiają krew", "każdy z Potępieńców z Lasu Potępionych, potrafi zabić cię bez żadnego powodu, a potem jeść mięso ludzkie napawając się krwią spływającą im do gardła". Były też informacje o Nocy Śmierci.
"Obudziłem się w środku nocy słysząc krzyki ze strony Lasu Potępionych. Przeraziłem się. Pomyślałem, że oni kogoś mordują. Myślę tak do dziś"
Tamtej nocy Uzdolnionych przywitała śmierć. Arystokraci wdarli się do ich kryjówki i wymordowali większość z nich. Miałem wtedy roczek. Wtedy zginął mój ojciec. Żaden Uzdolniony wtedy nikogo nie zabił. To Arystokraci zabili większość z nas. Maddie tamtego dnia straciła rodziców i starszą siostrę. Moja mama mówiła mi, że od tamtego czasu ci którzy przeżyli zmienili się. Tak było w przypadku Michaela. Mama powiedziała mi, że był kiedyś naprawdę radosnym chłopakiem. Razem z swoim najlepszym przyjacielem potrafili cały dzień przebywać poza obozem i błąkać się po lasach. Teraz jedyne co robił to opowiadał bajki dzieciom. Chciałbym poznać tamtego Michaela...

2016/10/18

Zebranie Szlachciców #1

Witajcie Arystokraci!

Brawo dla Naravii za jej pierwszy post informacyjny! xD
Szczerze (mniej więcej :P ) przepraszam za niedodawanie żadnych postów od czerwca, ale w wakacje mi się po prostu nie chciało, a potem szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła. (Ponadgimnazjalna pozdrawia -,-") Jest więc możliwość, że rozdziały nie będą często dodawane. Z góry przepraszam.
To na tyle w tym poście. :)

'A teraz ogłaszam koniec Zebrania, dziękuję.'

2016/06/29

Rozdzial III: "Im­pa­res nas­ci­mur, pa­res mo­rimur. - Rodzimy sie nierowni, umieramy rowni"

      - Teraz się nie ruszaj. - powiedział chłopak. Stałam na taborecie w mojej komnacie, a Steve, mój prywatny krawiec, właśnie mnie mierzył. Zmarszczył lekko brwi.
- Jesteś grubsza niż dwa dni temu. - powiedział i spojrzał na mnie. Popatrzyłam na niego oburzona.
- Jak możesz się tak zwracać do damy?! - zapytałam, a on uniósł brew. Biliśmy się wzrokiem, aż nagle on zaczął się śmiać. 
- Uwielbiam, gdy odzywa się w tobie Arystokratka, Beth. - zaśmiał się, a ja uderzyłam go lekko w ramię. Był jedyną osobą, która się tak do mnie zwracała, a ja mu na to pozwalałam. Odkąd pamiętałam on, a wcześniej jego ojciec, szył mi suknie. Był z niższych klas, ale nie przeszkadzało mi to. No... może na początku. Ale potem zaprzyjaźniliśmy się, tylko przy nim czułam się swobodnie. Nie chciał bym zawsze zachowywała się elegancko i stosownie. On sam popełniał mnóstwo gaf i nie zwracał uwagi na to czy ktoś zrobił coś nie tak. A mi się to podobało.
- Cicho bądź i szyj. - odrzekłam, a on wrócił do swojej pracy. Gdy był nią zajęty ja mu się przyjrzałam. Włosy miał ciemne, nie byłam pewna czy koloru bardzo ciemnego brązu czy była to już czerń, a oczy szare, kolor podobny do chmur burzowych. Miał lekki zarost, ale nie do przesady. Był umięśniony, głównie dlatego, że pomagał matce i bratu na polu, ale nie dało się ukryć, że to on dzięki swojej wypłacie wyżywiał rodzinę. Mój ojciec dobrze wynagradzał porządną robotę. Twarz  Steve'a wydawała się być zmęczona, pomimo tego, że zawsze tryskał energią. Gdy pracował wydawał się być bardzo skupiony. Marszczył wtedy leciutko brwi i zagryzał wargę. Był przystojny i wiele dziewcząt marzyło o nim. Ale one nie znały jego wszystkich cech. Nie wiedziały, że jest pracowity, opiekuńczy, staranny, miły, punktualny. A ja wiedziałam. Na tę myśl uśmiechnęłam się lekko. 
- Chyba skończyłem. - powiedział nagle Steve. - Wiesz, że urosłaś trochę?
- Musisz iść? - zapytałam, a on się zaśmiał.
- A co, będziesz tęsknić? - przewróciłam oczyma. - Spokojnie. Twoi rodzice zamówili do ciebie suknię, powiedzieli, że będziesz wiedzieć o jaką mi chodzi.
Skrzywiłam się lekko. Wczoraj rodzice poinformowali mnie, że wychodzę za mąż i od tamtej pory zaczęły się ostre przygotowania do ceremonii. Moim mężem miał zostać Thomas de la Cassiere, pierworodny syn Roberta i Vanessy de la Cassiere, bardzo zamożnych Arystokratów. 
- Dwie suknie. - poprawiłam go. - Jedną złotą, drugą białą.
- Białą? Nie znoszę tego koloru. - powiedział krzywiąc się lekko, a ja na te słowa uśmiechnęłam się niedostrzegalnie.
- A dlaczegóż to? - uniosłam brew.
- Po pierwsze: to jest strasznie nijaki kolor, nie ma w nim żadnej pasji, żadnych uczuć. A po drugie: wiesz jak trudno w mojej chacie zachować białą tkaninę czystą?! Już łatwiej uspokoić Rufusa!
- A właśnie! Co u niego? Dawno go nie widziałam.
- Nie przypominaj mi o nim. - przewrócił oczyma, a ja przekręciłam głowę zaintrygowana - Otóż mój kochany braciszek postanowił ci się oświadczyć.
- Co? - zaczęłam się śmiać, za co pewnie matka surowo upomniałaby mnie. - A skąd u niego ten pomysł?
- Nie wiem! Starałem się mu jakoś powiedzieć coś do rozumu, ale to jakbym mówił do kamienia! Nic do niego nie dociera! - skrzywił się.
- Musisz mu wybaczyć, jest przecież jeszcze młody. - powiedziałam usprawiedliwiając go.
- Wiem, wiem. Ale ja w jego wieku nie wpadałem na tak absurdalne pomysły!
- Mam ci przypomnieć pewną sytuację z pewną córką piekarza. - wyszczerzyłam się.
- To była jednorazowa sytuacja! - usprawiedliwił się, a ja uniosłam brew. - No to... Po co te suknie?
Już miałam zamiar coś odpowiedzieć, gdy do mojej komnaty weszła Sophie.
- Kate! Mama, kazała ci przekazać, żebyś przyszła do niej. - powiedziała oschle nadal zła z powodu wczorajszej kłótni z rodzicami.
- Dobrze, zaraz przyjdę. - odrzekłam, a ona odeszła bez słowa.
- Pokłóciłyście się? - zapytał Steve.
- Trochę. - odwróciłam wzrok, a on widząc moje zakłopotanie zapytał:
- Dlaczego twoja siostra nazywa cię Kate?
- Uważa, że imię Elisabeth jest idiotyczne, więc zwraca się do mnie drugim. - wyjaśniłam.
- A mnie się podoba to imię, Betty. - wyszczerzył się.
- Nie znoszę, gdy nazywasz mnie Betty, wiesz? O dużo bardziej wolę Beth.
- Wracając do tematu. Po co te suknie.
- Pierwsza jest zaręczynowa, a druga ślubna. - powiedziałam i uważnie obserwowałam jego zachowanie.
-Ooo... A która panna jest tą szczęściarą? - uśmiechnął się, a ja spojrzałam na niego jak na tępaka.
- Cóż... Ja. - odrzekłam, a on omal nie spadł z krzesła.
- Co? Ale... ty... przecież... - jąkał się,  ja przewróciłam oczami. Steve wypuścił głośno powietrze i uspokoił się. - Któż jest tym szczęściarzem?
- Thomas de la Cassiere. I żadnym szczęściarzem. To aranżowane małżeństwo, żadne z nas prawdopodobnie tego nie chce. - odpowiedziałam siadając na krześle obok niego.
- Nie możesz po prostu odmówić?
- Och, mogę. Sophie tak zrobiła, o to się pokłóciłyśmy.
- To... dlaczego? - zapytał.
- Moim obowiązkiem jest dbanie o dobre imię rodziny, a ono jest obecnie zszargane. Oczywiste więc jest to, iż chcę go naprawić. - powiedziałam obojętnie.
- Ale takim kosztem?! To przecież decyduje o twojej dalszej przyszłości! On będzie ojcem twoich dzieci! - zaczynał się denerwować.
- Dla rodziny zrobię wszystko, dobrze o tym wiesz.
- Ale to nie znaczy, że masz dla nich poślubić nieznajomego! - warknął.
- Mogłam się domyślić, że ktoś taki jak ty tego nie zrozumie. - westchnęłam wstając.
- Ktoś taki jak ja? - powiedział zaskoczony, a ja na niego spojrzałam wyniośle.
- Czyli człowiek z niższego stanu. - odpowiedziałam, a pomiędzy nami zaległa cisza. Steve na mnie patrzył najpierw z niedowierzaniem a po chwili z wściekłością.
- Niższy stan, tak? - warknął wstając z krzesła. - Świetnie! Przepraszam, że ośmieliłem się, ja zwykły karaluch, dbać o ciebie, o pani! - ukłonił się z pogarda. - Już więcej się nie ośmielę tak spoufalać. - odwrócił się i wyszedł, Dopiero wtedy do mnie dotarło co ja powiedziałam. Zakryłam ręką usta i wybiegłam z pokoju. Od razu wpadłam na ojca. Zatrzymał mnie.
- Co się stało? - zapytał.
- Nic, po prostu krawiec zapomniał notesu. - skłamałam, a ojciec przewrócił oczyma.
- To nie powód, aby biegać niczym jakaś wieśniaczka. - powiedział. - Ale dobrze, że na siebie wpadliśmy.
- Tak? Dlaczego? - wyprostowałam się.
- Największy zwołał zebranie. Będziemy wybierać Największą. - powiedział.
- Teraz? - byłam zaskoczona - Nie zdążyliśmy nawet urządzić oficjalnych zaręczyn.
- Wiem. - skrzywił się - Możemy mieć teraz tylko nadzieję, iż pogłoska o zaręczynach doszła do Elity. - powiedział i razem udaliśmy się na Zebranie.

2016/06/17

Rozdzial II Madeline

- Szefie, coś tu nie gra - powiedział Claudius. Nie czuł się dobrze przemierzając przeklęty las. Rozejrzał się nerwowo. Czuł, że zaraz coś się stanie. Jakieś oczy patrzyły się na niego. Coś chciało się upewnić, że on nie jest groźny. Albo to coś chciało go zabić. W tym lesie dużo Potępionych atakowało Arystokratów, a on bądź co bądź nim był.
- Zamknij się! - wrzasnął komendant, mimo strachu reszty on się nie bał. Głupiec, zawsze zaskakiwało mnie jak głupi są Arystokraci. Przeszłam lekko na inną gałąź i wbiłam wzrok w Claudiusa. On wiedział, że tu jestem. Czułabym się z tym źle, gdyby nie to, że miałam go za chwilę zabić... Pomyłka - unieszkodliwić. Usłyszałam szelest po swojej prawej. Tamci nie mogli tego usłyszeć. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam małego ptaszka, patrzącego na mnie z wyrzutem.
- O Luke, miło,że w końcu się zjawiłeś - wyszeptałam. Ptaszek zamienił się w czarnowłosego chłopaka z brązowymi oczami. 
- Nie jestem Luke, Madeline - szepnął chłopak. 
- A ja nie jestem Madeline, Luke - Lucas wzruszył ramionami. Spojrzałam w stronę gdzie przed chwilą stali Arystokraci i zaklęłam. Nie było ich tam. Gdy rozmawiałam z Luke'em oni zdążyli odejść spokojnie. Luke zmienił się w ptaka, a ja przeskoczyłam na kolejne drzewo. Wspięłam się na czubek drzewa i rozejrzałam się. Zobaczyłam niknące postacie wśród drzew, niepokojąco zbliżające się do obozu. Przeskakiwałam między drzewami, by jak najszybciej znaleźć się przy Lucasie który znalazł się na gałęzi naprzeciw Arystokratów. Po chwili znalazłam się przy nim. Zeskoczyłam na ziemię i stanęła naprzeciw szlachcie. Oni zatrzymali się, zaskoczeni. Spojrzałam na nich i z szybkością, którą nie mógł się poszczycić żaden z Arystokratów wyjęłam strzałę z kołczanu i naciągnęłam łuk. Komendant znów pokazał mi jaki jest głupi. Wypuściłam strzałę. Patrzyłam na jej tor lotu. I nagle wbiła się z głośnym stukiem w ramię Claudiusa, który z niedowierzaniem patrzył na strzałę.
                                           ~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~ 
-Jak to? Nie zabił Myśliwego? - Blanka spojrzała pytająco na Michaela. Ten uśmiechnął się lekko. Blanka była jeszcze mała i już miała skłonności, o które nikt jej nie podejrzewał. Jej siostra bliźniaczka Bianka siedziała mu na kolanach i płakała zasmucona tym, że Myśliwy chciał zabić... Jak to ona określiła? Ludego Liska. Dziewczynki były identyczne, ale różniła je jedna cecha. Albowiem Bianka nie skrzywdziłaby nikogo, a Blanka większość.
- Dobrze, a teraz skończę tę baśń, dobrze? - Bianka pokiwała głową - "Pamiętał je jednak pewien Myśliwy, który codziennie po zmroku wędrował do lasu bogów, pragnąc zobaczyć po raz kolejny intensywny zielony kolor oczu i usłyszeć: Cacciatore?" I koniec - Rozległy się oklaski, parę osób rzuciło kwiatami... Przesadzam. Dzieci rozpłakały się, a mała Bianka płakała najbardziej. Jej siostra oczywiście pozostała spokojna.
- Co o tym myślisz? - Michael spojrzał na mnie. Uniosłam kciuki do góry. To tyle jeśli chciał wylewne gratulacje. Michaelowi zrzedła mina. Zdawało mi się, że chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował z tego z powodów bardziej oczywistych. Ktoś szedł w naszą stronę. Uśmiechnęłam się leciutko, gdy chłopak usiadł obok nas. Serce szybciej mi zabiło na jego widok, a w brzuchu poczułam znajome łaskotanie. Nie wiem dlaczego tak na mnie działał. Do diaska! To mój najlepszy przyjaciel!
- Cześć - przywitał się Luke, na widok chytrego uśmiech Michaela, uniósł brwi. Zlitowałam się nad przyjacielem i wytłumaczyłam mu:
- Wymyślił nową baśń. - Lucas pokiwał głową - Wiesz jaki jest gdy coś wymyśli. - Wiedział. Michael miał fioła na punkcie bajek, może z powodu swojego daru. Każdy uzdolniony miał dar, który zwykle ujawniał się w wieku czterech/pięciu lat. Michael miał magiczny głos, potrafił opowiadać tak, że łezka kręciła się w oku, i potrafił zmusić każdego do wszystkiego. Luke zmieniał się w zwierzęta, a ja miałam dar zmysłów.
- Opowiesz mi ją?- Michael spojrzał na Lucasa nic nierozumiejącym wzrokiem - No tę baśń - Michael pokiwał głową, i zaczął opowiadać:
-W Pewnej krainie żył sobie dobry myśliwy, rozdawał on jadło biednym, a bogatym sprzedawał je. Pewnego dnia gdy słońce zaszło za horyzont Myśliwy postanowił wyjść do lasu na polowanie. Przez przypadek wszedł on do lasu, w którym nigdy nie polował, a którego ręka ludzka zniszczyć nie mogła. Był to las magiczny, i zwierzyna jego była zakazana. Uzmysłowił to sobie Myśliwy i przestraszył się gniewu bogów, do których ten las należał. Jednak Myśliwy nie uciekł z lasu tylko szedł dalej nie wiedząc jak wyjść z lasu. Nagle zauważył on Lisa, którego sierść mieniła się barwą zachodzącego słońca i pomyślał, że to dar od bogów. Wyciągnął on nóż i rzucił w bezbronnego Lisa którego nóż trawił w łapę. Myśliwy podszedł do zwierzęcia i uniósł sztylet gotowy zadać śmiertelną ranę. Zrezygnował jednak z zabicia zwierzęcia, bo oczy Lisa wyrażały taką rozpacz, przez którą nie wybaczył by sobie, gdyby go zabił. Opatrzył on Lisa i pozwolił mu odejść. Lis jednak nie odszedł, tylko patrzył się na niego intensywnymi zielonymi oczami. Myśliwy także patrzył na Lisa.
- Dlaczego mnie nie zabiłeś? - Lis patrzył na Myśliwego nieodgadnionym wzrokiem.
- Nie mogłem cię zabić, gdyż wzrok twój wyrażał taką rozpacz, że gdybym cię zabił nie wybaczyłbym sobie - odparł Myśliwy patrząc na Lisa. Wtedy Myśliwy i rudy Lis zaprzyjaźnili się. Kilka dni później Myśliwy szedł lasem w którym spotkał Lisa i nagle zaatakował go Niedźwiedź. Miał on piękne czarne futro za które większość myśliwych pobiłoby się. Myśliwy przestraszył się Niedźwiedzia i pomyślał, że bogowie mszczą się na nim za zranienie rudego Lisa w lesie w którym polowanie jest zakazane. Niedźwiedź uderzył Myśliwego, on zaś padł nieprzytomny na ziemię i jak przez mgłę zobaczył sylwetkę Lisa ratującego mu życie. Gdy później ocknął się, zobaczył zasmuconego Lisa patrzącego na niego. Byli w lesie, w miejscu gdzie się po raz pierwszy spotkali. Lis podniósł zielone oczy i spojrzał na Myśliwego. Myśliwy odwzajemnił jego spojrzenie.
- Nie możemy się przyjaźnić, Cacciatore * - Lis posmutniał jeszcze bardziej - Nie mogę być przyczyną dla której znienawidzą cię wszyscy. - Myśliwy zamierzał powiedzieć coś Lisowi, którego smutek go przytłaczał. Lis spojrzał na niego i nagle jego smutek zamienił się w radość. Myśliwego bardzo zdziwiła nagła zmiana nastroju Lisa. Rudy Lis spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się. Ciepło rozlało się po ciele Myśliwego, któremu ów uśmiech poprawił nastrój.
- Cacciatore uśmiechnijże się! Przecież kiedyś się zobaczymy.- Myśliwy zdumiał się, oboje bowiem wiedzieli, że to nie prawda. Przytulił Lisa i odszedł, Myśliwy wiedział, że nigdy więcej nie zobaczy już przyjaciela. Myśliwy wrócił do chaty w której mieszkał i zapłakał. Nikt nie widział po nim już Rudego Lisa, a oczy jego na zawsze zostały zapomniane. Pamiętał je jednak pewien Myśliwy, który codziennie po zmroku wędrował do lasu bogów, pragnąc zobaczyć po raz kolejny intensywny zielony kolor oczu i usłyszeć:
- Cacciatore? - gdy skończył Lucas zaczął klaskać, przynajmniej z jego strony gratulacje były większe niż uniesiony w górę kciuk. Michael wyprostował się zadowolony. Jego radość nie trwała jednak długo. Tom, który wrócił z patrolu biegł i informował o czymś każdego Uzdolnionego o jakimś fakcie. Gdy dotarł do nas, zatrzymałam go, a on powiedział nam coś, przez co zrozumiałam dlaczego wszystkich poruszyła ta informacja. Arystokraci nas znaleźli.
----------------------------------------------------------
* Myśliwy

2016/05/07

Rozdzial I: "Imperare sibi maximum est imperium - Panowac nad soba to najwyzsza wladza."

      Siedziałam w Wielkiej Izbie jako jedna z dwóch przedstawicieli rodu Ingannati na Zebraniu Elity i używałam całego swojego talentu aktorskiego, aby nie pokazać członkom Elity jak bardzo mi się nudziło. Większość przedstawicieli rodów byli mi bliscy, ale będąc szczera muszę przyznać, że ich dyskusje nie są porywające. Siedziałam elegancko na krześle wokół okrągłego stołu a moją jedyną myślą było  "Nie ziewaj!". Matka by mnie z pewnością ukatrupiła, gdyby słyszała choć pogłoskę, że nudzi mi się na Zebraniu. To był prawdziwy zaszczyt, że zostałam przedstawicielką, mimo młodego wieku, wraz z ojcem, więc musiałam okazywać szacunek powierzonej mi roli i odpowiednio się zachowywać. Ale gdy przedstawicielami są przede wszystkim starsze osoby to rozmowa już po chwili staje się monotonna. Tym bardziej, gdy jest czas pokoju. Teoretycznie. 
Nagle osoba obok mnie podsunęła mi jakiś papier. W duchu skarciłam się za brak uwagi i obiecałam sobie, że to się więcej nie powtórzy. Wzięłam do ręki papier. Znajdowały się na niej podpisy. Szybko sprawdziłam listę. Mastozzi, Carnegie, Winchester, Benavides. Najważniejsze nazwiska są. Kątem oka spojrzałam na ojca. Nieznacznie kiwnął głową. Cieszyłam się, że wiedział jaka bywam rozkojarzona. Eleganckim pismem podpisałam papier i przekazałam ojcu.

Elisabeth Katherine Ingannati

Nigdy nie rozumiałam dlaczego trzeba się podpisywać drugim imieniem. Nikt nie chciał tego wytłumaczyć, ale stanowiło to pretekst do nauki kaligrafii. Była to zmora mojego dzieciństwa. 
Wtem wstał Największy, władca Elity, Arystokratów i niższych klas, a wszyscy poszliśmy za jego śladem.
- Usiądźcie. - powiedział, a my spełniliśmy jego wolę. - Z przykrością informuję, że wraz z małżonką przechodzimy na zasłużoną emeryturę.
Te słowa wywołały głębokie poruszenie. Każdy (ze mną włącznie) nie rozumiał dlaczego kończy swoją kadencję. Największy podniósł rękę by nas uspokoić i uciszyć.
- Wiem, że zasmuca was ta wiadomość, ale nie martwcie się. Mój jedyny syn, William, obejmie tron. Chcę tylko, aby na najbliższym Zebraniu wybraliście najlepszą kandydatkę na Największą, małżonkę mego syna. A teraz ogłaszam koniec Zebrania, dziękuję.
Wszyscy, jak w transie, wyszliśmy z Wielkiej Izby. On chyba nie mówi poważnie. Nie może nam tego zrobić. Jego syn jest najgorszym kandydatem na Największego jaki może być. Racja, był przystojny. Nawet bardzo. Miał włosy koloru słońca i oczy niczym ocean, jego uśmiech rozświetlał mrok, a gdy się smucił cała Elita wraz z nim. Ale był zbyt... nieodpowiedzialny. Lubił się bawić, walczyć w turniejach, zalecać się do młodych dziewcząt; ale nikt nie powiedziałby, że nadaje się na Największego. Z zamyślenia wyrwał mnie głos ojca:
- Musisz być bardziej skupiona na Zebraniach.
- Wiem, ojcze. Więcej się to nie powtórzy.
- Mam nadzieję. Twoja matka nie pochwaliłaby takiego zachowania. - powiedział.
- Przepraszam. - wyszeptałam.
- Głośniej, Elisabeth. Pamiętaj o dynamice. - pouczył mnie.
- Dobrze, ojcze. - powiedziałam głośniej.
- Wracając do tematu. Następnym razem mogę nie zobaczyć twojego zdezorientowania. Mam tylko nadzieję, że nikt inny go nie zauważył. Wiesz jaki wstyd przyniosłabyś wtedy rodzinie.
- Wiem, ojcze.
- A teraz zakończmy tę rozmowę. Matka pewnie już na nas czeka. - powiedział i podał mi rękę jak dżentelmen i pomógł mi wejść do powozu. Usiadłam a ojciec obok mnie. Do rezydencji jechaliśmy w ciszy, której nie chciałam przerwać. Druga zasada Arystokratki: Nie mów póki ci nie rozkażą. Jaka jest pierwsza? O tym za chwilę.
Gdy dojechaliśmy ojciec jako pierwszy wyszedł i pomógł mi wysiąść. Ruszyliśmy ku drzwiom, które jak na zawołanie otworzył przed nami lokaj. Weszliśmy do środka i od razu usłyszeliśmy krzyki. Matka kłóciła się z Sophie, moją młodszą siostrą. Była ona niską brunetką o oczach w kolorze czekolady.
- Nie możesz mi tego zrobić! - wrzasnęła Sophie, - Nie masz prawa!
Weszłam z ojcem do salonu. Matka stała na przeciwko siostry, czarne włosy miała wysoko upięte, ubrana była w granatową suknię; wydawała się być spokojna, ale w jej brązowych oczach tliła się wściekłość. Sophie za to nie ukrywała swoich emocji, całe jej jestestwo pokazywało bezdenną rozpacz. 
- Mam wszelkie prawo. Jako twoja matka mogę ci kazać co tylko chcę. - matka nawet podczas kłótni była pełna dostojeństwa.
- Nie jestem twoją niewolnicą! - dziewczyna spojrzała na mnie, oczami szukała we mnie wsparcia-Kate! Powiedz jej coś.
- Powinnaś słuchać matki, Sophie. Bądź posłuszna. - powiedziałam, siostra spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Widziałam, że w jej oczach wezbrały łzy. Spojrzała ma matkę i uciekła z pomieszczenia.
- O co się pokłóciłyście? - zapytał ojciec.
- O nic, Alexandrze. Nie chce przystać na naszą propozycję.
- Jaką propozycję? - zapytałam niepewnie. Rodzice spojrzeli po sobie.
- Usiądź. Musimy porozmawiać.-powiedziała matka, a ja spełniłam prośbę. Usiedli naprzeciwko mnie na kanapie.
- Dobrze wiesz, że po ucieczce twojego brata, nie jesteśmy zbytnio szanowani w Elicie. - zaczął ojciec.
- Aż dziw, że jeszcze do niej należymy! - wtrąciła matka.
- Postanowiliśmy więc, że ty i twoja siostra powinnyście wyjść za szanowanych członków Elity. - dokończył ojciec, a ja siedziałam bezruchu. Miałam tysiące myśli w głowie. Oni chcieli bym wyszła za mąż? Ale przecież byłam jeszcze młoda! Nie skończyłam nawet osiemnastu lat! Pierwszy raz w życiu nie byłam pewna co mam robić. Nigdy nie uczyli nas jak mamy się zachować w takich sytuacjach. Rodzice patrzyli na mnie wyczekująco, ale ja nie potrafiłam się ruszyć. A więc o to chodziło Sophie. Nie chciała mieć męża. Przypomniałam sobie naszą wieczną rywalizację. Od zawsze walczyłyśmy o tytuł lepszej córki, ale to zawsze ją faworyzowano. Ja robiłam co mi kazano i spełniałam wszystkie polecenia rodziców, ale to ona zawsze była idealną córką. Pamiętałam jej złość, gdy to mnie wybrano na przedstawiciela. 
- Elisabeth? - zapytała matka.
Nie zareagowałam. Wewnątrz mnie trwała walka. Serce mówiło mi, że powinnam nie zgodzić się jak Sophie i uciec podobnie jak Charles, mój starszy brat, ale rozum podpowiadał mi, że tak będzie najlepiej. Odbuduję honor rodziny, znowu będziemy szanowanym rodem, nie zawiodę rodziców. "I w końcu zrozumieją, że to ty jesteś lepszym dzieckiem" powiedział mi cichy głos w mojej głowie, ale odsunęłam tę myśl. Kochałam Sophie i zawsze starałam się być dla niej wsparciem pomimo naszej rywalizacji. Pewnie właśnie dlatego to mnie prosiła o wsparcie podczas kłótni z matką. Walczyłam sama z sobą i nagle podniosłam wzrok i spojrzałam na rodziców. Odetchnęłam głęboko. 

Pierwsza zasada Arystokratki: Zawsze rób co ci każą. Nie buntuj się, nie walcz. Tak będzie dla ciebie lepiej.

- Dobrze. - powiedziałam - Kim będzie mój małżonek?
Matka uśmiechnęła się szeroko zadowolona. Pewnie od początku wiedziała, że będę posłuszna i spełnię ich rozkaz.
- Z Thomasem de la Cassiere. Pochodzi z bogatego rodu z dużymi wpływami. Możemy dzięki temu zrobić niezły interes.
Czułam się jak towar przekazywany z ręki do ręki za konkretną cenę, ale pogodziłam się z tym. Spojrzałam w poważne oczy ojca. Zawsze spełniałam każdy rozkaz rodziców, każdą ich zachciankę. Byłam dobrą, posłuszną córeczką. Patrzyłam w jego oczy, a on uśmiechnął się do mnie ciepło. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak się do mnie uśmiechał. Czułam jak resztki niepewności znikają, 
Jestem jedną z ich idealnych córeczek. Taka już jestem. Spełniam rozkazy bez mrugnięcia okiem. Ten także spełnię. Odpowiedziałam ojcu uśmiechem. Wyjdę za mąż za Thomasa de la Cassiere.

2016/04/30

Prolog

   Wiele wieków temu, gdy słońce jeszcze ani razu nie zabłysło na niebie, na Ziemię zstąpiło pięcioro bogów. Gdy tylko ich stopy stanęły na Ziemi, pokochali tę planetę tak, jakby była ich domem. Każdy z nich postanowił dać tej planecie jakiś dar. Najmłodsza z nich, Terra, podarowała jej wszelkie lasy, pola, i inne rośliny zielone; jej starszy brat, Aer, podarował powietrze i atmosferę; ich siostra, Aqua, dała potoki, rzeki, oceany i morza, czyli wszelką wodę; ich najstarsza siostra, Ignis, podarowała ogień, który miał ją ogrzewać i świecić pośród innych planet. Najstarszy z nich, Vitae zwany także Mortem, myślał nad swym darem dzień i noc aż dostrzegł co mógłby jej podarować. Użył swej mocy i sprawił, że Ziemia zaludniła się.
   Bogowie żyli na niej przez wiele, wiele lat a najbardziej pokochali ludzi, którzy posiadali myśli i uczucia. Ludzie kochali ich i czcili wiedząc, że są najwięksi z nich wszystkich. Największym przyjacielem Vitae był Proditor, który kochał hulanki i dobre trunki. Mortem nie pochwalał jego zamiłowań, lecz uznał, że ludzie sami powinni decydować o swoim losie. Przyjaciel ten bał się śmierci i robił wszystko by przed nią uciec, lecz gdy zrozumiał, że jego próby są daremne uknuł plan, który miał mu dać życie wieczne. Zaprosił Vitae do siebie, a on zgodził się ochoczo. Razem pili i bawili się; gdy Proditor zobaczył, że Mortem jest już upojony alkoholami, wyciągnął sztylet, który wziął ze sobą i wbił mu pomiędzy żebra. Zaraz potem uciekł bojąc się zemsty bogów. Zraniony Vitae uciekł do pałacu, w którym mieszkał z rodzeństwem. Srebrna krew z jego rany wytyczyła do niej drogę, która od tamtej pory ukazywała drogę do bogów, którą podążać mogli strapieni i zagubieni. Gdy bóg wszedł do sali, w której byli inni, wzruszyli się bardzo i zapytali co się stało. A on odpowiedział:
-Przyjaciel mój, Proditor, wbił sztylet pomiędzy moje żebra, gdyż bał się śmierci bardziej niż gniewu bożego.
Zdziwili się bardzo inni bogowie, tym co powiedział, gdyż w ówczesnych czasach ludzie wyczekiwali śmierci wiedząc, że ona pomoże im odpocząć od trudów codzienności.
-Cóż mamy więc robić, bracie?-zapytał Aer.-Nie możemy przecież odgonić śmierci.
-Ja wiem, bracia.-powiedziała Terra, najmłodsza z nich wszystkich.-Oddajmy mu nasz los, który zaszyje ranę i życie mu uratuje.
-Dobry pomysł, siostro.-odrzekła Ignis i wszyscy bogowie prócz Mortem rozpostarli ręce, z których wypłynęły srebrne promienie niczym nici i zaszyły ranę sprawiając, że ich życie o tamtego momentu zależało od niego.
-Dziękuję wam. Lecz teraz, gdy znów mnie zranią, wy także zranieni zostaniecie.
-To nie pozwólmy na to!-odpowiedziała mądra Aqua.-Stwórzmy ludzi, którzy będą nas ochraniać i oddają życie dla pokoju.
-Dobrze, siostro. Zgadzam się na to. Lecz każdy z nich będzie miał szczególny dar, aby łatwiej było im nas ochraniać.- gdy tylko Vitae powiedział to na Ziemi wśród ludzkich rodzin zaczęli rodzić się Strażnicy zwani Uzdolnionymi. I chronią oni bogów aż po dziś dzień oddając życie za pokój i równowagę